Karol Wieczorek. BWA, wenisaż, 27 kwietnia 2012


Bardzo mi przykro powitać Państwa na mojej wystawie!


Krisznamurti ( kto wie, kto to taki?) mówił, że zasłanianie świata obrazem świata, cały ten histeryczny, czy neurasteniczny przymus pogrążania się w sztuczne raje sztuki - jest objawem, jednym z wielu - chorób ego człowieka współczesnego. Pięknemu, łagodnemu dystyngowanemu, i gadatliwemu mędrcowi z Bombaju Kalifornii i Genewy wystarczała przechadzka nad brzegiem morza, szum oceanu i jego echo we wnętrzu muszli, krzyk mewy, pulsowanie gór, różowo - rdzawy zachód słońca, uśmiech przyjaciela, rozkwitający kwiat, powiew wiatru…żadnej nadmiarowej, niepotrzebnej stymulacji…


Atrapy, dekoracje, używki, kolorowe szkiełka, przykopcone okulary, kompulsywny rytm - rymują się z gorączkowym rytmem bytowania, wplątaniem w zawiłe struktury hierarchicznych zależności w machinie produkcji napędzającej styl życia: wartości, ambicje, konsumpcję, nudę, rozrywkę i modę…


Jak stado wiewiórek beznadziejnie zaplątanych w kierat w klatce z wirującym kołem, coraz szybciej, coraz bezradniej przebierającymi nóżkami - jesteśmy ofiarami tego chaotycznego wiru ukrywającego się pod pozorem racjonalnej ,uporządkowanej i celowo zorganizowanej struktury.


Tylko mojej hipokryzji, konformizmowi i niechęci do patrzenia w światło zawdzięczają Państwo brak trafnego określenia dzisiejszego żenującego wydarzenia, które podano w zaproszeniu, jakie Państwo otrzymali na dzisiejszą wystawę: wycofałem z niego powodowany niskimi pobudkami słowa, że: „niezależnie od prób, klimat prac autora nieuchronnie jest chory i wynaturzony” próbowałem to zastąpić jakimś mętnym eufemizmem: niesamowity” czy coś równie niejasnego. Najprościej mówiąc i najostrożniej: jeśli na powoli rozgrzewającej się patelni gustownie ubrani dżentelmeni i damy gwarzą kulturalnie o jutrzejszym pikniku, czy to bardziej godne polecenia?


Przyznaję także, że nic nie miałbym na swoją obronę przed zarzutami Krisznamurtiego (gdyby, wchłonięty przez wiatr, miał czas i ochotę mi je stawiać!)


Jedyne co mi przychodzi do głowy to to, że pracochłonne te czynności zapełniające przesycony odpadkami, chory i wynaturzony świat stertą chorych, wynaturzonych, niepotrzebnych rzeczy być może w małym stopniu przyczynia się do pogorszenia jego jakości: nie nazywa przynajmniej czarnego białym, i nie czyni mętnego przejrzystym. Po cóż komu iluzje, po co całe warstwy skorup zasłaniających jądro cebuli? –można zapytac.


I tak jest ono w swej istocie jasne, promienne, przejrzyste i niezwykłe, jak to zazwyczaj bywa po pozbawieniu cebuli jej łupin.


I blask ten promieniuje na całe to niezwykłe warzywo…


„Nowe perspektywy można uzyskać mniej przez zmianę krajobrazu, a bardziej przez nowe oczy” miał jakoby powiedzieć Marcel Proust.


Nowe, ale jakie? Nawet mimo postmodernistycznej niekonieczności i dowolności nimb nowości jest pożądanym mirażem narcystycznej wyobraźni 21 wieku. Przesunięci nienaturalnie w przód, w nieznanej, ale antycypowanej gorączkowo i bezładnie przyszłości poszukujemy rozwiązań, które nasze teraz uczyni przejrzystym. Technologia w chwili umasowienia jest już przestarzała, narastające zmiany środowiskowe, demograficzne, cywilizacyjne, także tempo przemian mód kulturalnych , odkryć naukowo- technicznych ma charakter wykładniczy. Co jest tą nowością, która wobec atrofii wartości o wyraźnym consensie, albo wobec niemożliwych do przewidzenia dalekosiężnych skutków nowych rozstrzygnięć, ( czy zachowaniu tradycyjnych) – jest TĄ nowością: owocną i dobroczynną – naprawdę nikt nie wie…


Wypełnieni po dziurki w nosie naszą szczytną wiedzą o


wszystkim- poruszamy się po omacku we mgle, a każdy nasz ruch: z pozoru dobry, czy zły może wywołać katastrofę!


Im większa nasza wiedza, zawsze za mała wobec niewiedzy, która z niej wynika i nasza zuchwała aktywność i ingerencja w nieruchawą, choć w miarę bezpieczną rzeczywistość - tym bardziej wzrasta możliwość Armadeddonu.


Paleolityczny łowca wydaje się mieć większą swobodę poruszania się, władzę nad swym życiem i rozeznanie swej przestrzeni, niż wykształcony spadkobierca europejskiej kultury 21 w. Im bardziej jesteśmy zależni od „ zasilania centralnego” im mniej samodzielni i samowystarczalni -tym bardziej druzgoczące najmniejsze zakłócenie w systemie. To rozgorączkowane poszukiwanie nowości jest więc objawem i lekarstwem; wykwitem narastającego przyspieszenia i koniecznym testowaniem sensownych rozwiązań…Ja sam jednak odczuwam małą potrzebę biegania z wywalonym ozorem i szukania gorączkowo antidotum na przegrzanie, rozpaczy, że nie mogę uchwycić koniuszka własnego ogona i szukania formuły na spowolnienie tempa jego ucieczki, albo wzrostu skuteczności jego schwytania…


A co do mojej „sztuki” nie wiem po co to robię, nie wiem dla kogo, nie bardzo też wiem dlaczego, poza oczywistym nawykiem, czy terapeutycznymi powodami. Jestem też dość już w swym fachu biegły i wdrożony do sprawnych manualnych manipulacji, a skomplikowane zabiegi manualne realizujące zamysły przyczyniają się do pierwotnej satysfakcji usprawniając koordynację oka, ręki i mózgu.


( Nie całkiem są to realizacje woli, bo zawsze zamysł jest wstępnym i dość pozornym pretekstem, a realizacja - zaskoczeniem!)


Być może, gdybym znał jakieś lekarstwo na bolączki świata, mniej bym się zajmował sztucznymi rajami ( i piekłami) sztuki. Może byłoby mi wtedy czegoś brak. Nie wiem. Myślę, że to stosunkowo mało szkodliwa czynność i mogę sobie wyobrazić inne (z względnego punktu widzenia) mniej niewinne…